Recenzja koncertu autorstwa studenta Aleksa Stadnickiego
Zapraszamy do lektury tekstu studenta studiów muzykologicznych II stopnia Aleksa Stadnickiego! Autor podjął się zrecenzowania koncertu muzyki Johanna Sebastiana Bacha, który odbył się 7 stycznia 2025 r. w Narodowym Forum Muzyki, a tekst powstał w ramach zajęć „Tendencje wykonawstwa muzyki dawnej” prowadzonych przez dr. Grzegorza Joachimiaka. Recenzję zamieszczamy poniżej:
Aleks Stadnicki
Kameralna głębia
Początek roku zazwyczaj obfituje w wydarzenia koncertowe, bogate w lekką i przyjemną muzykę Straussów. Wzorem słynnego wiedeńskiego Koncertu Noworocznego, wiele instytucji decyduje się na prezentację najsłynniejszych walców i polek rodem z XIX-wiecznych balów przeplatanych melodyjnymi fragmentami operetek. Ale wrocławskie Narodowe Forum Muzyki postanowiło się z owego schematu wyłamać. Zdecydowało się bowiem zaprogramować koncert monograficzny, prezentujący wczesne kantaty Jana Sebastiana Bacha. Bynajmniej daleko było tym utworom do tematyki biesiadnej czy hulaszczej – wszystkie obracały się wokół tematyki śmierci. Dlaczego podjęto tak pesymistyczny temat w radosnym okresie karnawałowym? Wybór ten, choć nieoczywisty, trafił prosto nie tylko w serce, ale i duszę.
Wywiedziony od filozofów starożytnych duch nauk stoickich, obecny w każdej z prezentowanych kantat, przetworzony przez wiarę chrześcijańską, nie miał straszyć mękami piekielnymi – przeciwnie, pozwalał popatrzeć na odchodzenie do wieczności z należytą refleksją oraz spokojem. Poezja, do której Bach stworzył utwory, choć z jednej strony dziś może wydawać nam się nieco obca ze względu na mnogość trudnych do wychwycenia nawiązań biblijnych, z drugiej przekazuje uniwersalne prawdy, aktualne niezależnie od czasów czy wyznania. Alfred Dürr w Kantatach Jana Sebastiana Bacha wskazuje, że wokalne dzieła kompozytora z okresu weimarskiego (z którego aż dwie prezentowane były na koncercie) napisane do poezji Salomona Francka mogą poszczycić się tekstami znacznie wyższej jakości niż u większości ówczesnych twórców. Nie powinno to dziwić – kantaty w pierwszej połowie XVIII wieku w kulturze protestanckiej produkowane były wręcz masowo. Twórcy tacy jak Graupner, Fasch, Graun czy w końcu Telemann mają w dorobku często setki utworów tego typu. Bach jednakowoż, jako osoba mająca gruntowne wykształcenie teologiczne i biegle posługująca się łaciną, dbał o możliwie wysoką jakość librett, umiał też doskonale odczytywać ich znaczenie – czy to dosłowne, czy „podprogowe”, a co więcej umiał tę wielopoziomowość oddać za pomocą samej muzyki. Stąd też w kantatach mnogość afektów, odpowiednie dopasowywanie tonacji oraz instrumentarium do tematyki i nastroju.
Nastrój zadumy dodatkowo potęgowała atmosfera, stworzona we wtorkowy wieczór w sali głównej. Pierwszy utwór – krótką pieśń Komm süßer Tod, komm selge Ruh! (Przyjdź słodka śmierci) – została zaprezentowana w skrajnie ascetycznym składzie. Z półmroku panującego w sali wyłonił się głos basowy, uplasowany na balkonie (co było oczywiście nawiązaniem do tradycji luterańskiej, wedle której śpiewacy znajdowali się na chórach, wykonywali utwory z wysokości), któremu towarzyszyła solowa viola da gamba oraz flet prosty. Niemal attaca dyrygujący całością Andrzej Kosendiak przeszedł do kantaty Komm, du süße Todesstunde BWV 161. I choć utwór ten był chronologicznie najpóźniejszy, wciąż zalicza się go do okresu wcześniejszego – Bach napisał go najprawdopodobniej w Weimarze w 1715 lub 1716 roku. Wykonawcy świetnie panowali nad mnogością afektów zawartych w bachowskich partyturach, umiejętnie wydobywali wszystkie kontrapunktyczne i harmoniczne zawiłości (które potrafią i dziś zaskoczyć), jak również cieniowali dynamikę, wymuszając na publiczności ciszę oraz niesamowite skupienie, które – co rzadko się zdarza, a ostatnimi czasy prawie w ogóle – udało się utrzymać do samego końca. Jedynie tenorowa aria wykonana przez Krystiana Adama Krzeszowiaka wzbudziła mieszane uczucia. Była wykonana co prawda kompetentnie, acz w nieco zbyt operowym stylu, co nie korespondowało z ogólną koncepcją interpretacyjną reszty zespołu, zwłaszcza z ariami śpiewanymi z wielkim zaangażowaniem i jednocześnie prostotą przez fenomenalnego Macieja Gocmana czy Piotra Olecha.
Dużo lepsze wrażenie zrobiła w wykonaniu Krzeszowiaka dynamiczna aria tenorowa z Himmelskönig, sei willkommenBWV 182 – i choć również czuć w niej było operową manierę, dużo lepiej komponowała się stylistycznie z całością, a zwłaszcza z równie dramatyczną, silnie schromatyzowaną partią solową wiolonczeli, brawurowo wykonaną przez Krzysztofa Karpetę. Nie sposób nie wspomnieć także o Giovannim Antoninim – soliście, który tym razem nie przejął batuty, ani nie brylował szybkimi pasażami na środku sceny, a stał się jednym z członków niedużego skądinąd i prawdopodobnie zbliżonego do oryginalnego zespołu instrumentalnego. Czuć było jednak niezwykłą biegłość i wirtuozerię nawet w najprostszych fragmentach. W każdej z tych kantat flet prosty odgrywał jedną z prymarnych funkcji i w każdej Antonini wraz z drugą flecistką Sheng-Fang Chiu sprawdzili się znakomicie, wzbogacając brzmienie zespołu. Warto nadmienić, że grali niesamowicie czysto, nawet szybkie figuracje w unisonie, co na tych kapryśnych instrumentach jest szalenie trudne (nie wspominając, że przy tym wszystkim dodawali jeszcze zgodnie z duchem epoki wiele własnych ozdobników, zwłaszcza w powtórzeniach w ariach da capo). Bardzo dobrze korespondowali z resztą zespołu, co słychać było zwłaszcza we fragmentach instrumentalnych, jak na przykład w początkowej sonacie ze wspomnianej kantaty BWV 182. Rytmy punktowane uwertury francuskiej, zwiastującej nadejście Pana, były wyraziście zaakcentowane, a całość należycie trzymała w napięciu aż do końcowego tutti, po których następował pierwszy chór.
Całości tego pięknego, refleksyjnego obrazka dopełniali soliści Chóru Chłopięcego NFM, śpiewający partie sopranowe, co zresztą było decyzją uzasadnioną. W czasach Bacha kantaty były wykonywane przez mężczyzn, naturalnie więc głosy wysokie realizowali młodzieńcy, którzy nie doświadczyli skutków mutacji. Nie był to zresztą zabieg pionierski. Podobny skład wykonawczy zastosowali w swoich bachowskich nagraniach Harnoncourt i Leonhardt w słynnym cyklu kantatowym z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątch. Oczywiście wobec młodych śpiewaków wymagania publiczności są nieco odmienne. Niełatwo w tym wieku uzyskać w zespole idealną czystość, której oczekujemy od starszych kolegów po fachu (którym przecież też nie raz zdarza się w dźwięk nie trafić), jednakowoż w większości chłopcy sprawdzili się bardzo dobrze. Największe wrażenie pozostawiła dwójka, która w słynnym Gottes Zeit ist die allerbeste Zeit BWV 106 znanym powszechnie jako Actus Tragicus zaintonowała fragment Przyjdź Panie Jezu, przyjdź. Był to jeden z wielu poruszających fragmentów tego wieczoru. Generalnie kantata ta, będąca prawdopodobnie jednym z pierwszych i zarazem największych arcydzieł Bacha, pomimo kameralności i archaicznej formy pozbawionej recytatywów zrobiła największe wrażenie. Tekst pochodził w całości z Biblii oraz pieśni kościelnych, a schemat znany z kantat lipskich, opierający się podobnie jak ówczesne opery na następstwach arii i recytatywów, tutaj jeszcze nie występuje, co nie znaczy, że utwór odstaje przemyśleniem formalnym od dzieł późniejszych. Przeciwnie, charakteryzuje go symetria (także w aspekcie tonalnym), ciągłość dramaturgiczna i spójność, która imponuje, gdy zwrócimy uwagę na fakt, że Bach pisząc BWV 106 miał zaledwie dwadzieścia trzy lata. Śpiewacy, soliści instrumentalni, sekcja continuo i czuwający nad wszystkim dyrygent – wszyscy stworzyli wersję skupioną, kontemplacyjną, przenoszącą słuchaczy w nieuchwytne, metafizyczne przestrzenie.
Na koniec, po zasłużonych owacjach na stojąco, artyści powtórzyli radosny i taneczny chór, kończący kantatę BWV 182. Jawił się on jako jasny promyk nadziei na nadchodzący rok, potrzebny zwłaszcza w dzisiejszych niespokojnych czasach. Odpowiedni w mojej opinii był dobór tempa – artyści nagrywający kantaty na przestrzeni lat bardzo eksperymentowali w tym zakresie. Zarejestrowane wykonania Klemperera, Mengelberga czy Richter, abstrahując od znacznie liczniejszego składu instrumentalnego i wokalnego, stosowania vibrato czy nieco wyższego, współczesnego stroju, są bardzo kontrowersyjne między innymi przez dobór skrajnie wolnych temp. Dziś jesteśmy świadomi jak bardzo barokowa rytmika związana była z tańcem – zdominował on nie tylko świecką muzyką instrumentalną, przeniknął również do gatunków, które kojarzą nam się skrajnie odmiennie. Finałem Pasji wg św. Mateusza jest utrzymany w rytmie sarabandy, podobnie zakończenie Theodory Händla. Inne charakterystyczne tańce możemy znaleźć w Pasji wg św. Jana czy Mszy h-moll (np. w Laudamus te). Wyczucie owej taneczności, dobranie odpowiedniej artykulacji i tempa jest kluczowe w próbach rekonstrukcji wykonania w kształcie zbliżonym do pierwotnego. Z drugiej strony zbyt szybkie tempo może zatrzeć niuanse i szczegóły wykonawcze. Bis w Sali Głównej zagrany był jednak w tempie odpowiednim – pozwolił uwydatnić tekst oraz ciekawe zabiegi melodyczno-harmoniczne, a jednocześnie jawnie odwoływał się do rzeczywistego tańca.
Wszyscy artyści bez wyjątku (nawet mimo drobnego przeziębienia jednego z kontratenorów) stanęli na wysokości zadania i przygotowali kreacje, które ukazywały w całości bachowskie mistrzostwo. Dawno żaden wrocławski koncert nie wywołał tak pozytywnych wrażeń. Dodatkowo wygląda na to, że kameralne, wtorkowe wykonania zostaną uwiecznione na płycie. Największym zwycięzcą koncertu okazał się jednak sam Bach i jego arcybogata twórczość, która wciąż niebywale porusza i wydaje się być niezmiennie aktualna. Mimo skąpych środków wykonawczych potrafił wznosić się na absolutne wyżyny kunsztu i artyzmu. To było prawdziwe noworoczne katharsis.
Bibliografia:
Dürr A., Kantaty Jana Sebastiana Bacha, tłum. A. A. Teske, Lublin 2004.
Gardiner J. E., Muzyka w zamku niebios. Portret Jana Sebastiana Bacha, przekł. K. Matwiejczuk, Kraków 2022.
Harnoncourt N., Muzyka mową dźwięków. Dialog muzyczny, tłum. M. Czajka, Warszawa 2011.
Kukla J., Bach prawdopodobny, „Ruch Muzyczny” (2024) nr 14, https://ruchmuzyczny.pl/article/4461 [dostęp: 05.07.2024].
Little M., Jenne N, Dance and the Music of J. S. Bach, Bloomington, Indiana 1991.
Oron A., Gottes Zeit ist die allerbeste Zeit (Actus Tragicus), https://www.bach-cantatas.com/BWV106.htm [dostęp: 08.01.2025].
Wolff Ch., Bach. Człowiek i uczony, tłum. B. Świderska, Warszawa 2012.